Między godnością a słabością
Co sprawia, że w warunkach ekstremalnych, zachowujemy albo tracimy twarz? Co decyduje o tym, że ulegamy aparatowi władzy nawet za cenę dokonania zbrodni? Co powoduje, że znajdując się w sytuacji ofiary, potrafimy zachować godność?
Oto dwa bieguny ludzkich zachowań.
Między godnością a słabością
Do refleksji nad tym, ile jest w nas godności, a ile okrucieństwa skłoniła mnie lektura artykułu Anny Goc pt. „Pająk z twarzą doktora Fischera” opublikowanego w archiwalnym numerze Tygodnika Powszechnego. Artykuł poświęcony został między innymi obozowej historii Wandy Półtawskiej (znana wszystkim jako przyjaciółka Karola Wojtyły), jej wspomnieniom opisanym choćby w książce „I boję się snów”. Dla mnie interesująca wydaje się wola życia, która towarzyszy autorce nawet w najstraszniejszych momentach przebywania w obozie, naznaczonych cierpieniem nie do wyobrażenia, ale również wola zachowania godności ludzkiej.
Wola życia przejawia się w nieustannym działaniu, mentalnym niepoddawaniu się bieżącej sytuacji i wewnętrznym braku zgody na los, który jako młoda dziewczyna musi przeżywać. Zakłada tzw. „bractwo czarnego stolika”, które skupia najmłodsze i najbardziej bojowe więźniarki, takie jak ona. Zadaniem „grupy” jest wzajemna pomoc, wspieranie się w każdej sytuacji, dzielenie się nadzieją. Bo jak sama mówi: „musiałam coś robić, działać, mieć poczucie, że coś mogę”. Można powiedzieć, że miała misję, która pozwoliła jej – mimo wyroku śmierci – doczekać 2 maja 1945 roku, a więc dnia zajęcia obozu przez Armię Czerwoną. Jeszcze w obozie kilkunastoletnia Wanda postanowiła, że zostanie lekarzem, że pójdzie na medycynę i będzie pomagać innym. Wybrała cel, który trzymał ją przy życiu i kazał walczyć mimo warunków, które wydawały się beznadziejne. Zrobiła specjalizację z psychiatrii, aby móc zrozumieć ludzką psychikę i to, co kieruje tym, że jedni stają się oprawcami, inni wchodzą w rolę ofiary, a jeszcze inni walczą o życie i godność.
Historia Wandy Półtawskiej do złudzenia przypomina mi historię Victora Frankla, austriackiego lekarza psychiatry, który również trafił do obozu w Oświęcimiu. To, co łączy tę dwójkę, to siła, aby dzielić się sobą z innymi. Frankl nie tylko dodaje otuchy współwięźniom, ale także opatruje ich, zajmuje się nimi medycznie. Po wojnie zostaje profesorem neurologii i psychiatrii, tworzy tzw. szkołę logoterapii, w myśl której każdy człowiek jako osoba dysponująca wolnością wyboru, sam decyduje o tym, czy w danej sytuacji zachowa się przyzwoicie czy też nieprzyzwoicie. Zdaniem Frankla, choć czynniki biologiczne, psychiczne i socjologiczne wpływają na ludzką kondycję, to ostatecznie sam człowiek nadaje sens temu, co go spotyka i zgodnie z tym znaczeniem postępuje.
W nadawaniu sensu ważna jest perspektywa przyszłości. Celu. Wizji. Myślenia o sobie w kategoriach, kim chcę być, co będę robił. Jeśli więzień w obozie tracił tę perspektywę, był skazany na śmierć. Wiara w przyszłość dawała nadzieję. Nadzieja pozwalała przetrwać. Cel wspierał nadzieję. A to wszystko wiązała odpowiedzialność za cel, rozwiązanie problemu, pokonanie warunków, w jakich przyszło żyć.
„Tym, czego człowiek naprawdę potrzebuje, nie jest stan wewnętrznej równowagi, lecz raczej wewnętrzna walka, dążenie do osiągnięcia wartościowego dlań celu czy realizacji swobodnie wybranego zadania” – tak w książce „Człowiek w poszukiwaniu sensu” konstatuje Victor Frankl.
I jeszcze jeden obraz potwierdzający to, iż drzemią w nas siły, które potrafią ochronić przed wewnętrznym upokorzeniem i pozwalają zachować godność. To obraz Solomona, głównego bohatera filmu „Zniewolony”. Film ma tytuł przekorny, bo zniewolenie mentalne, nigdy Solomona nie dotknęło, mimo iż przeżył 12-letnie zniewolenie fizyczne. Nigdy również nie stracił myśli o powrocie do żony i dzieci, nigdy nie stracił swojego celu, nigdy nie przestał zabiegać o zmianę swojego losu. Przeżył swoje doświadczenie niewolnika z godnością wolnego człowieka.
Na drugim końcu bieguna są jednak osoby, którzy stają się oprawcami. Co powoduje, że człowiek w normalnych warunkach, mimo iż jest przekonany o tym, że nie jest w stanie skrzywdzić drugiego, w sytuacji, kiedy jest „pod presją” skłonny jest nawet zabić?
Próbą odpowiedzi na to pytanie – w latach powojennych – będąc pod silnym negatywnym wrażeniem oprawców wojennych – zajął się Stanley Milgram z Yale University. Przeprowadził eksperyment, który polegał na karaniu ucznia (podstawiona osoba – współpracownik badaczy) za pomocą wstrząsów elektrycznych przez nauczyciela (osoba badana) wtedy, gdy ten pierwszy źle wykona zadanie. Wstrząsy miały siłę: słabych, średnich i groźnych (powodujących śmierć). Za każdą kolejną złą odpowiedź nauczyciel miał karać ucznia wstrząsem o napięciu wyższym o 15V. Nauczycielowi towarzyszył autorytet w postaci badacza, który zachęcał go do kontynuacji badania, a tym samym do wymierzania większej kary uczniowi. W ten sposób badano posłuszeństwo wobec autorytetu (w czasie wojny wielu oprawców dokonywało zbrodniczych czynów ulegając autorytetowi wodza, przełożonego czy też państwa).
W wyniku eksperymentu Milgrama okazało się, że 65% badanych (nauczycieli) wykonywało instrukcje eksperymentatora i wymierzyło karę w skali „groźny”, doprowadzając tym samym we własnym przekonaniu ucznia do śmierci. Mimo iż czuli się w tej sytuacji nieswojo i źle, działając często wbrew sobie, to jednak poddali się sile autorytetu.
Podsumowując, tym co chroni nasze życie to poczucie sensu, jaki jemu lub pojedynczym sytuacjom nadajemy, to myśl o przyszłości, cel i siła dążenia do jego realizacji. To, co nas gubi, to uległość innym, w szczególności wtedy, kiedy postępujemy wbrew własnym wartościom.
Między godnością a słabością
Autor: Dorota Łojewska
Warto przeczytać:
Frankl, V.E.(2009). Człowiek w poszukiwaniu sensu. Warszawa. Wydawnictwo Czarna Owca.
Roger, R. (2003). 40 prac badawczych, który zmieniły oblicze psychologii. Gdańsk. Gdańskie Wydawnictwo Psychologiczne.